BLOG

zdjęcie z wpisu

Amerykańscy Bogowie

Kulturowo To&Owo

Daj się zwariować – recenzja serialu „Amerykańscy Bogowie”

Bestseller fantasy, wielowątkowa książka drogi – „Amerykańscy Bogowie” Neila Gaimana doczekała się wreszcie swojej wersji ekranowej. Wreszcie, bo książka wyszła w roku 2001, a regularnie od 2011 pojawiały się informacje – często z ust samego Gaimana – że serial jest w drodze. Miało być HBO, ostatecznie padło na Starz, a za projektem stoją Bryan Fuller i Micheal Green. Przenieść na mały ekran te ponad 500 stron nietuzinkowej prozy – nawet mając do dyspozycji elastyczną formę serialu – to nie lada wyzwanie. Czy twórcy mu podołali?

Jako zagorzała fanka Gaimana, z ulgą odpowiem od razu, że jak najbardziej tak. Książkę czytałam dawno temu. W pamięci zatarły mi się już poszczególne wątki, których jest tu od groma oraz niektóre postacie z barwnej gamy przewijającej się przez strony. Nie zapomniałam jednak specyficznej atmosfery i uczuć towarzyszących mi podczas lektury. To jak jazda bez trzymanki – nie za bardzo wiesz, czy w tym szaleństwie jest metoda, ale podoba Ci się z każdą chwilą coraz bardziej. Z serialem jest podobnie.

Poznajemy mężczyznę imieniem Cień (Ricky Whittle), który właśnie ma wyjść z więzienia i wrócić w ramiona ukochanej żony. Los jednak płata mu figla – kilka dni przed końcem odsiadki dowiaduje się, że żona zmarła w wypadku samochodowym, w dodatku wraz z jego najlepszym przyjacielem, z którym miała romans. W drodze na pogrzeb doczepia się do niego podejrzany, ciekawski typ, niejaki pan Wednesday (Ian McShane), i proponuje bliżej nieokreśloną fuchę. Zrozpaczony Cień zgadza się na propozycję, choć bardziej dla świętego spokoju niż z przekonania. I ląduje w samym środku wojny nowych bogów ze starymi.

Widz jest trochę jak Cień – przez pierwsze odcinki sceptyczny i pogubiony. Wstawki z przybycia kolejnych bogów dawien dawno do Ameryki oraz historyjki o tym, czym teraz muszą się parać (np. Gin został taksówkarzem, bogini miłości – fanką Tindera) początkowo wydają się niezwiązane z fabułą. Stopniowo jednak wszystko zaczyna się składać w sensowną całość, a my wraz z Cieniem zaczynamy wierzyć. Bo i ciężko nie uwierzyć, jeśli mariaż rządzonego przez nowoczesne technologie współczesnego świata ze światem zapomnianych, ale dalej mocarnych, starych bogów, jest tak pięknie sfilmowany.

Kadry to majstersztyk – padające płatki śniegu, lejąca się krew, odważne sceny seksu – ukazane często w zwolnionym tempie, z feerią żywych barw i niepokojąca muzyką. Efekty specjalne są naprawdę oszałamiające. Do tego świetne aktorstwo, zwłaszcza Whittle’a i McShane’a, którzy jako Cień i Wednesday tworzą czasem dość komiczną parę: jeden milczący realista, drugi rozgadany cynik. Ich dialogi to perełki. Urzekająca w roli telewizji jest też Gillian Anderson, która widać, że wybornie się bawi, przebierając za ikony srebrnego ekranu.

„Amerykańscy Bogowie” to jednak nie tylko imponująca saga, skrząca się efektami, naładowana postaciami i kolejnymi historiami w historii. To refleksja o tym, że społeczeństwo potrzebuje bogów – zawsze tak było, jest i będzie. Bogowie mogą być ze starodawnych wierzeń czy monoteistycznych religii, ale mogą też być – i coraz częściej są – technologią czy mediami. Najważniejsze, żeby było w co wierzyć, za czym ślepo podążać, co ubóstwiać i podziwiać. To też fascynująca opowieść o Ameryce, kraju marzeń i porażek, możliwości i zaprzepaszczonych szans, kraju imigrantów, kraju-mozaice.

To nie jest serial dla każdego. Niektórych odstraszą odważne i brutalne sceny, innych zawiłość fabuły, a znajdą się i tacy, którzy po prostu nie kupią otoczki fantasy. Dla tych ostatnich radę ma sam pan Wednesday, kiedy zwraca się do Cienia, który martwi się, że oszalał: „Albo zwariował świat albo Ty. Obie opcje są tak samo pewne. Wybierz jedną.” I dorzuca jeszcze, że „są większe poświęcenia w życiu, niż prosić kogoś, by trochę zwariował.” Jeśli wybierzecie dobrą opcję i pozwolicie sobie na odrobinę szaleństwa, oglądając z zapartym tchem „Amerykańskich Bogów” – na pewnie nie pożałujecie.

Ps 1. Drugi sezon już w marcu 2019!

Ps 2. Piszę nie tylko o kulturze! Profesjonalnie zajmuję się tworzeniem tekstów na strony internetowe, tworzeniem artykułów sponsorowanych, tekstów na blogi i innych. Sprawdź moją ofertę i skontaktuj się, by poznać szczegóły i wycenę!