Relacja z koncertu 30 Seconds to Mars
Mała Lady Pank
Relacja z koncertu 30 Seconds to Mars
W lipcowy wieczór (25) w ukrytym wśród drzew amfiteatrze w Dolinie Charlotty wystąpił w ramach Festiwalu Legend Rocka amerykański zespół 30 Seconds to Mars. Wizyta Marsów w naszym kraju była to już nie pierwsza, choć pierwszy raz w tak urokliwej scenerii.
Marsi jako legendy
Festiwal Legend Rocka od kilku lat rozszerza swoją ofertą wrzucając do pojemnego worka z napisem legendy rocka także młodsze stażem zespoły, w myśl zasady, że nie trzeba grać od co najmniej lat 80., aby być kultowym i uwielbianym przez tłumy. I tak dwa lata temu zaproszono Korn – zespół, którego lata świetności przypadały na lata 90., a w tym roku Marsów, którzy powstali dopiero w 1998 roku, a tryumfy zaczęli święcić mniej więcej 13 lat. Aktualnie band składa się z rodzeństwa Jared (wokalista) oraz Shannon (perkusista) Leto. Jak ta skromna reprezentacja – powiększona na potrzeby koncertowe o pozostającego w tyle gitarzystę – dała sobie radę w Dolinie Charlotty?
Jared denerwuje ochronę
Obawiałam się jak mega energetyczny frontman odnajdzie się w amfiteatrze Doliny Charlotty, bo to arena z miejscami głównie siedzącymi i zauważyłam już na Kornie, że niekonieczne jest to dobre miejsce dla rockowego szaleństwa. A muzyka Marsów do kontemplacji raczej nie jest i Jared zawsze namawia publikę do bardzo dużej aktywności. Okazało się jednak, że Jared miał na ten koncert swój pomysł – po chyba trzecie piosence, zauważywszy, że większość ludzi siedzi gdzieś daleko w sektorach, a z przodu jest jeszcze miejsce, powiedział, że mamy jego pozwolenie by zejść niżej. Zejść, czyli przeskoczyć ławki, zignorować fakt, że cała publika jest podzielona na 3 sektory, z różnymi opaskami – nie wspominając o tym, że z różnymi cenami za bilet – i połączyć się razem w jeden stojący tłum w okolicach przed sceną i w pierwszym sektorze. Nie trzeba było długo namawiać tych z drugiego i trzeciego sektora – tam siedziałam ja z siostrą – ruszyliśmy od razu ogromną falą ludzi. Ochrona oczywiście próbowała nas zatrzymać („halo, gdzie państwo?”), bo apel Jareda najwidoczniej nie był dla nich zrozumiały, ale na nic się to zdało. Wiem, że możliwe, że z punktu widzenia bezpieczeństwa nie była to pożądana operacja, ale zmieniła odbiór koncertu i atmosferę o 180 stopni! Bawiliśmy się w jednym, kolorowym, szalonym tłumie. Wskazówka dla organizatorów – dla niektórych artystów warto chyba zrezygnować z podziałów, sektorów, różnych cen i traktować amfiteatr jako płytę na koncercie w hali. Sprawdza się!
Jared je pierogi
Jared uwielbia pierogi i powtarza to na każdym polskim koncercie. Tym razem w swojej miłości posunął się tak daleko, że wyszedł z porcją pierogów z restauracji z Hotelu Charlotta i częstował nimi publikę. To jeden z tych akcentów, które pokazują, że to rodzony showman!
Jared zabawia publikę
Wokalista Marsów, jak już wspomniałam, uwielbia nakłaniać publiczność do aktywnego uczestnictwa w show. Namawia do skakania, śpiewania, intonuje zaśpiewki. Lubi też sobie pogadać, opowiadając o tym , jak kocha Polskę, pierogi, albo jakie miał ostatnio przygody w trasie. Przyznam, że czasem na poprzednich koncertach Marsów miałam trochę dosyć tej jego części interakcyjno-konferansyjnej, bo zakłócała rytm koncertu, czasem Jared przerywał piosenki, by sobie pogadać i zwyczajnie miało się wrażenie, że mógłyby już zacząć śpiewać, bo nie przyszło się w końcu na stand-up show, ale na koncert…Tym razem jednak idealnie wyważył proporcje między rozmówkami a śpiewaniem. Zabawiał publiczność, ale nie przesadnie, koncert był płynny i nie tracił napięcia przez jego wybryki. Tworzył fajną atmosferę, ale nie irytował.
Jared nieźle śpiewa, a jego brat wcale nie gorzej
Jeśli chodzi o samą warstwę wokalną – nic do zarzucenia, podobnie zresztą muzycznie. Setlista również świetnie dobrana, bo usłyszeliśmy wszystkie hity, ale też kilka mniej ogranych perełek. Z tych pierwszych najlepiej wypadły wg mnie „Night of the Hunter”, „The Kill” czy końcowe „Closer to the Edge”, na które Jared zaprosił kilkudziesięciu fanów na scenę – jak zawsze zresztą. Jeśli chodzi o niespodzianki, to szczególnie wspomnę balladę „Remedy” z ostatniego albumu „America”, którą wykonuje nie Jared, ale jego brat Shannon. Porzuca perkusję i śpiewa tylko przy dźwiękach gitary. To jeden z moich ulubionych kawałków Marsów i bardzo się cieszę, że wybrzmiał. Shannon też potrafi śpiewać!
Setlista:
Monolith
Up in the Air
Kings and Queens
This Is War
Dangerous Night
Rescue Me
Hail to the Victor
Do or Die
City of Angels
Remedy
Great Wide Open
Hurricane
Night of the Hunter
The Kill (Bury Me)
Walk on Water
Closer to the Edge
ps. Zdjęcie za stroną: https://www.koncertomania.pl/koncert/3319418/thirty-seconds-to-mars-30-seconds-to-mars-strzelinko-k-slupska-25-07-2019.html.
ps2. Piszę nie tylko o muzyce, ale oferuję profesjonalne pisanie treści na bloga – wysokiej jakości unikatowe teksty po polsku i angielsku z dziedzin takich jak finanse, rachunkowość, moda, wizaż, lifestyle, zdrowie, kultura, a także inne, po wykonaniu uprzednio pogłębionego researchu, tworzenie tekstów specjalistycznych oraz profesjonalną korektę tekstów.