BLOG

zdjęcie z wpisu

Relacja z koncertu HIM

Mała Lady Punk

Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. HIM zagrał pożegnalny koncert w Warszawie – relacja

Po 26 latach Fińscy giganci rocka i twórcy love metalu ogłosili zakończenie działalności. Na szczęście zespół Ville Valo nie zostawia fanów bez pożegnania – wyruszył w ostatnią trasę koncertową. Jednym z przystanków podczas pożegnalnego tournée był koncert w Warszawskiej Stodole.

We wtorkowy, listopadowy wieczór Stodoła wypełniła się po brzegi fanami melodycznego, mrocznego grania okraszonego smutnymi tekstami o miłości. Az żal, że HIM postanowił się rozwiązać, bo z tego co było widać po ilości – oraz bardzo entuzjastycznej reakcji – zebranych osób, ma on dalej sporą rzeszę wielbicieli, przynajmniej nad Wisłą. Nawet jeśli lata jego największe sukcesu przypadały dość dawno temu, bo na przełomie wieków, to widać że bardzo dużo fanów wytrzymało z HIM przez cały ten czas, ale też młodsze pokolenie złapało bakcyla.

Setlista była zbiorem największych hitów kapeli, przekrojem przez całą ich tworczośz, z piosenkami ze wszystkich 8 płyt. Zaczęli z przytupem od „Buried Alive by Love”, jednego z cięższych numerów w ich karierze, pochodzącego z albumu „Love Metal”. Potem nie zwalniali tempa prezentując hit „Heartache Every Moment” z albumu „Deep Shadows and Briliant Highlights” czy kawałek od którego zaczęło być o nich głośno – „Your Sweet Six Six Six”. „The Kiss of Dawn” zabrał nas w posępną i melancholijną podróż do najtrudniejszej, ale też najbardziej ambitnej płyty Finów – „Venus Doom”. Chwilowe wyciszenie przyniosły „The Sacrament” oraz „Tears on Tape”, jedyny przedstawiciel ostatniego krążka zespołu, o tym samym tytule. Takich spowolnień tempa było jeszcze parę – m.in. przy chóralnie odśpiewanych przez całą Stodołę „Gone with the Sin” oraz in „Joy and Sorrow”. Z kolei „Soul on Fire” z gęstym riffem, „Bleed Well”, „Heartkiller” czy „Right Here in my Arms” rozgrzały publikę do czerwoności. Niektórych nawet za bardzo – podczas tego ostatniego numeru doszło pod sceną do bójki, co szybko wychwycił Ville, który zatrzymał muzykę i poprosił o spokój, dodając przy tym żartobliwie, że wybite zęby to nic przyjemnego. Dobrze, że wokalista wychwytuje w porę takie incydenty i reaguje stanowczo. Nie mogło w setliście zabraknąć najsłynniejszego coveru w repertuarze HIM – „Wicked Game” Chrisa Isaaka, jak zawsze  z wydłużonym jamem i solówką gitarową, szalenie przebojowej kompozycji „Killing Loneliness” z albumu „Dark Light”, „Poison Girl”, czyli reprezentanta najbardziej znanej płyty zespołu – „Razorblade Romance” oraz oczywiście ich największego hitu, pochodzącego z tego samego krążka – „Join me in Death”. Nie trzeba dodawać, że ta piosenka wybrzmiała zaśpiewana setkami gardeł. Na koniec właściwej części zagrali „The Funeral of Heart”, a podczas bisów, na które nie dali się długo prosić, kolejny cover – tym razem Billy’ego Idola „Rebel Yell”, oraz ckliwy, wolny utwór „When Love and Death Embrace”.

Ville był w świetnym humorze i często zagadywał publikę. Jego wokal nie budził żadnych zastrzeżeń, tak samo jak gra zespołu – widać, a raczej słychać, że to zgrana ekipa, dobrze naoliwiona maszyna. Przed bisami wokalista złapał flagę od polskich fanów, a publika skandowała gromkie dziękujemy, a następnie wersję angielską, thank you – całe szczęście, bo zespół początkowo chyba był ciut zdezorientowany cóż tam wykrzykujemy. Atmosfera była naprawdę zacna – aż szkoda, że to już (prawdopodobnie) koniec przygody z love metalem. Z drugiej strony – jak śpiewał polski klasyk, trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. HIM na pewno tę sztukę opanował perfekcyjnie.

Ps 1. Fotka za FB Heartagram

Ps 2. Piszę o muzyce, ale nie tylko! Profesjonalnie zajmuję się tworzeniem tekstów na strony www, pisaniem artykułów specjalistycznych, pisaniem artykułów sponsorowanych, korektą i redakcją tekstów, tłumaczeniami. Sprawdź moją ofertę i skontaktuj się, by poznać szczegóły i wycenę!