BLOG

zdjęcie z wpisu

Neil Gaiman a film

Kulturowo To&Owo

Adaptacja wybitna albo żadna – Neil Gaiman a film

„Amerykańscy Bogowie” Starz to jeden z hitowych seriali tego roku – zbiera dobre recenzję, został przedłużony na 2. sezon już po emisji pierwszego odcinka. Serial powstał na bazie bestsellerowej książki Neila Gaimana. To nie pierwszy filmowy projekt oparty na prozie słynnego twórcy fantasy – i zdecydowanie nie ostatni. W planach są kolejne adaptacje. Hollywood jest na etapie odkrywania, że dzieła Gaimana to niemal gotowe scenariusze na porywające filmy lub seriale.

Skazany na fantasy

Neil Gaiman. Brytyjski pisarz fantasy, autor komiksów, opowiadań i powieści, książek ilustrowanych a także sztuk radiowych, teatralnych i scenariuszy filmowych. Słowem – człowiek nader wszechstronny. I bardzo popularny wśród czytelników. Współcześnie to jeden z bardziej wielbionych przedstawicieli gatunku obok G.R.R. Martina, twórcy sagi „Gra o tron”. Trudno się dziwić, że Gaiman wyrósł na pisarza i gwiazdę literatury fantasy, skoro nauczył się czytać w wieku lat 4, na 7. urodziny dostał w prezencie „Opowieści z Narnii” C.S. Lewisa, a w podstawówce zagłębiał się we „Władcę Pierścieni” J.R.R. Tolkiena i „Alicję w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla. Jego pełnowymiarowym debiutem literackim była napisana wspólnie z Terrym Pratchettem, autorem kultowej serii fantasy o Świecie Dysku, książka traktująca z przymrużeniem oka Armagedon – „Dobry Omen” (wydania w 1990 roku). Sławę na całym świecie przyniosły mu seria komiksów „Sandman” (publikowana od 1989 do teraz) oraz powieści „Nigdziebądź” (1996) i „Amerykańscy Bogowie” (2011).  Gaiman otrzymał wiele prestiżowych nagród w dziedzinie literatury fantasy, science-fiction i horror jak Hugo, Nebula czy Bram Stoker. Jedna z jego ostatnich propozycji – niedługa powieść „Ocean na końcu drogi” została przecz czytelników w Wielkiej Brytanii uznana za Książkę Roku 2013.

Filmowe przygody

Literacka działalność Gaimana jest znana gros osobom, mało kto jednak wie, że Gaiman romansuje też z filmem i serialem. Nigdziebądź, zanim zostało książką, było mini-serialem zrobionym przez BBC ze scenariuszem pisarza. Gaiman razem z Rogerem Avery napisał scenariusz do „Beowulfa” Roberta Zemeckisa. Stworzył też scenariusze kilku odcinków „Babylon 5” oraz „Doktora Who”.  Tworzenie oryginalnych scenariuszy to raczej forma przygody i odskocznia dla pisarza – takie poboczne projekty. To co naprawdę silnie łączy Gaimana z filmem to ekranizacje jego dzieł, w których to inicjatywach niejednokrotnie bierze osobiście udział. Było tylko kwestią czasu, zanim Hollywood odkryje potencjał książek i opowiadań Gaimana i spróbuje przenieść je na mały lub wielki ekran. Czas ten jednak wyjątkowo się dłużył i tak naprawdę dopiero stosunkowo niedawno jego książki doczekały się pierwszych, solidnych ekranizacji, a co więcej – kilka kolejnych projektów jest w planach.

Wyścig po gwiazdkę z nieba

Na pierwszy ogień poszedł „Gwiezdny Pył”, powieść Gaimana z 1999 roku. Osiem lat po jej wydaniu zdecydował się przenieść ją na srebrny ekran Matthew Vaughn – został reżyserem, scenarzystą oraz producentem filmu. Przedtem Vaughn był głównie producentem, m.in. kultowej komedii kryminalnej Guya Ritchie „Przekręt” z 2000 roku. Jako reżyser zadebiutował kryminałem „Przekładaniec” (2004) z Danielem Craigiem w roli głównej, na podstawie książki J.J. Connolly’ego. Film zdobył uznanie krytyków, ale sporej publiczności do kin nie ściągnął. Vaughn najwidoczniej jednak polubił adaptacje, bo zdecydował się wziąć na warsztat dzieło Gaimana. Gatunkowo to zupełnie inny świat niż jego debiut. „Gwiezdny pył” to baśń osadzona w magicznej krainie Stormhold, która znajduje się za murem stojącym w małym, angielskim miasteczku o nazwie, nomen omen, Mur. Mieszkaniec Muru – Tristan jest szaleńczo i trochę beznadziejnie zakochany w kapryśnej Victorii. Pewnego dnia Tristan obiecuje Victorii, że przyniesie jej w prezencie gwiazdę, która spadła z nieba za murem. Wyrusza więc do krainy magii na wyprawę pełną przygód. Wyprawę, podczas której okazuje się, że gwiazda jest śliczną dziewczyną, krainą rządzi umierający król, którego synowie też pragną zdobyć gwiazdę by okazać się godnymi tronu, a w dodatku trzy wiedźmy także dołączają się do wyścigu, bo blask gwiazdy ma zapewnić im wieczną młodość.

Robert de Niro w sukience

Film jest fantastycznie zagraną (Claire Danes, Charlie Cox, Michelle Pfeiffer, Robert de Niro, Sienna Miller), mieniąca się efektami i humorem przypowieścią o tym, co w życiu ważne i jak to często gonimy za tym, co nam tak naprawdę nie jest potrzebne. Wdzięczna, opowiedziana z klasą bajka dla dorosłych urzekła widzów. Film zarobił ponad 135 milionów dolarów. Krytycy z przychylnością wypowiadali się o filmie, a sympatycy gatunku nagrodzili go wyróżnieniem Hugo w kategorii najlepszy długometrażowy film dramatyczny. Gaiman nie brał aktywnego udziału w adaptacji swojej książki. Vaughn dokonał kilku zmian, które według pisarza nadały opowieści dodatkowych smaczków. Jednym z przykładów jest scena, w której Robert De Niro jako kapitan latającego statku przebiera się w damskie ciuszki i tańczy przed lustrem. Epizod skradł serca wielu widzów.

Guziki zamiast oczu

Postanowiono pójść za ciosem – już dwa lata po „Gwiezdnym Pyle” na ekrany kin wszedł następny film oparty na Gaimańskiej prozie, „Koralina i Tajemnicze Drzwi”. Tym razem wybrano formę animacji. Co nie dziwi, bo wydana w 2002 roku „Koralina…”  to książka trochę bardziej dostosowana do dzieci wśród pozycji pisarza i rzecz wymagająca dobrej wizualizacji. „Bardziej dla dzieci” nie znaczy jednak, że dla wszystkich z nich – młodsze mogą trochę się bać, bo to jednak opowieść zawierająca w sobie dozę mroku. Koralina to dziewczynka, która odkrywa w nowym, wiktoriańskim domu, do którego przeprowadziła się jej rodzina, przejście do innego świata. Znaczy de facto do świata tego samego, ale odwróconego, gdzie wszystko jest lepsze. Rodzice bardziej ją kochają, zabawki są ożywione, można się bawić do woli, każdy jest radosny, a mama lepiej gotuje. Taka wyidealizowana wersja rzeczywistości. Tylko ludzie zamiast oczu mają guziki. I robią się dziwnie nerwowi, kiedy próbujesz wrócić od nich do swojego prawdziwego domu…

Mroczne fantasy dla całych rodzin

„Koralinę” wyreżyserował Henry Salick w technice 3D i jako animację poklatkową  (ang. stop-motion – oznacza to, że stworzono ją na podstawie klatek będących zdjęciami). Gaiman tym razem współpracował przy produkcji. Odtworzenie dwóch światów, w tym jednego magicznego, w wersji 3D, w najmniejszym detalu, pochłonęło wiele godzin pracy i wysiłku rzeszy osób. W szczytowym momencie nad animacją pracowało 450 osób. Każdy przedmiot w filmie został specjalnie zrobiony na jego potrzeby. Salick komentował później, że „Koralina” była wielkim ryzykiem. Ryzyko się opłaciło.  Zakwalifikowana jako film familijny z gatunku dark fantasy – co samo w sobie brzmi dość unikatowo, żeby nie powiedzieć, że trochę oksymoronicznie – „Koralina” podbiła publiczność. Zarobiła na świecie 124,5 mln dolarów. Ponadto zdobyła uznanie branży: AFI (American Film Institute) umieścił ją na liście 10 najlepszych filmów 2009 roku, zdobyła dziecięcą nagrodę BAFTA dla filmu roku, była nominowana do Oskara i Złotego Globu w kategorii najlepszy animowany film oraz zdobyła 10 nominacji i 3 nagrody Annie Awards, amerykańskich wyróżnień w dziedzinie animacji.

Adaptacja wybitna albo żadna

Wydawało się, że twórcy odkryli nowe źródło inspiracji i kurę znoszącą złote jajka, ale po tych dwóch projektach, zainteresowanie Gaimanem ustało. Albo może inaczej – zainteresowanie być może miało miejsce, ale nie przekładało się na nowe realizacje. Mówiono, że powstanie „Sandman” – różne plotki na ten temat i kolejne pomysły, kto i jak miałby przenieść kultowy komiks na ekran pojawiają się regularnie od 1990 roku. Sam Gaiman trochę jest „winny” tej sytuacji, bo dla jednego ze swoich dzieł życia oczekuje adaptacji na wysokim poziomie. Wielokrotnie stwierdzał, że woli by nie było żadnego filmu o Morfeuszu (inne imię głównego bohatera), niż gdyby miał wyjść z tego film zły. W rezultacie jednak fani serii już chyba stracili nadzieję, na to, że uda się „Sandmana” zekranizować. Podobną wieloletnią historię miały – czy w przypadku tego pierwszego, dalej mają – pogłoski o kinowej lub telewizyjnej wersji „Dobrego Omena” czy „Amerykańskich Bogów”.

Fantastyczna mieszanka wybuchowa

Nie chodzi jednak tylko o wybredny charakter Gaimana – któremu zresztą trudno się dziwić: to jego książki i ma prawo decydować, kto i w jaki sposób je zekranizuje. Fantasy ogólnie nie jest łatwe do przełożenia na język filmowy. Czarodziejskie światy, ekscentryczne stwory, efekty specjalne. Odtworzenie tego tak by nie narazić się na śmieszność, wymaga kosztów i nie lada talentu. Co więcej, Gaiman nie jest typowym przedstawicielem gatunku. Owszem, tworzy niejednokrotnie inne światy w swoich powieściach, ale nie w stylu Tolkienowskiego Śródziemia czy Martinowskiego Westeros. To nie krainy zbudowane od zera, z wymyśloną geografią, językami, narodami. U Gaimana fantastyczne krainy powstają jako coś na kształt kalki naszego świata. W „Nigdziebądź” mamy podziemny Londyn. W „Koralinie” odwróconą wersję domu. W „Gwiezdnym Pyle” krainę leżącą za murem. W innych jeszcze książkach, jak „Dobry Omen”, „Amerykańscy Bogowie”, „Ocean na końcu drogi”, w ogóle wymyślonych krain nie ma. Gaiman wrzuca magię – postaci o nadprzyrodzonych mocach, dziwne zjawiska – bezpośrednio do „normalnego świata”. Z jednej strony wydawać by się mogło, że zadanie jest łatwiejsze – część akcji rozgrywa się w znanych realiach. Jednak z drugiej strony połączenie współczesnego świata („Nigdziebądź”, „Koralina”, „Amerykańscy Bogowie”, „Dobry Omen”) czy historycznie znanej XIX-wiecznej Anglii („Gwiezdny Pył”) z fantastycznymi elementami, tak by całość wypadła spójnie i przekonująco, to bardzo wymagające zadanie dla scenarzysty, reżysera i aktorów. Do tego dodajmy charakterystyczny, czarny humor Brytyjczyka i otrzymujemy mieszankę genialną, ale dość wybuchową. Jeden zły ruch ekipy filmowej i zamiast mądrego, na poły baśniowego, wzruszającego i zabawnego filmu czy serialu otrzymać można niestrawny bubel.

Bogowie wkraczają na mały ekran

Kilka lat minęło od pierwszych ekranizacji książek Gaimana i odważni oraz odpowiedni kandydaci powoli się znajdują. W 2016 wypuszczono mini-serię „Opowieści Neila Gaimana” („Likely stories”) – cztery odcinki na podstawie opowiadań pisarza. Zamówił je kanał Sky. Ta premiera jednak przeszła bez większego echa. Co innego wspomniany już tegoroczny debiut „Amerykańskich Bogów”. Serial początkowo miało zrobić HBO, ostatecznie stacja się wycofała, a do realizacji przystąpił kanał STARZ wraz z Bryanem Fullerem i Michealem Greenem. Gaiman został jednym z producentów serialu. „Amerykańscy bogowie” to obszerna saga, brawurowa książka drogi, powieść w stylu Americana z motywami fantasy. Ekranizacja tej wielowątkowej i wielopostaciowej historii to nie lada wyzwanie. Twórcom się udało – serial spotkał się z na tyle dobrym odbiorem fanów i krytyków, że przedłużono go niemal natychmiast po emisji pierwszego odcinka na kolejny sezon. Kontynuacji możemy spodziewać się w 2018 roku.

Róg obfitości adaptacji

Kolejne projekty oparte na twórczości Gaimana są podobno w drodze albo niedługo powinny ujrzeć światło dzienne. Już w 2015 roku nakręcono film na podstawie opowiadania „How To Talk To Girls At Parties” (Jak zagadywać do dziewczyn na imprezach). To historia kosmitki, która podczas podróży po galaktyce, gubi się, odłącza od swoich pobratymców i ląduje w dzielnicy Crydon w Londynie, czyli dość niebezpiecznej okolicy. W filmie zagrały Elle Fanning i Nicole Kidman, a reżyserował John Cameron Mitchell. Niestety data premiery dalej nie jest znana. Książka dla dzieci „Fortunately, The Milk”, czyli po polsku „Na szczęście mleko”, wydana w 2013 roku, ma doczekać się adaptacji przez Edgara Wrighta i podobno sam Johny Depp chce w niej zagrać. Produkcją ma zająć się Fox, ale więcej szczegółów na razie brak. Gaiman potwierdził niedawno, że trwają prace nad serialem na podstawie „Dobrego Omena”, którego napisał wraz z Terrym Pratchettem. Ma to być sześcioodcinkowa seria. Pratchett przed swoją śmiercią w 2015 roku dał błogosławieństwo, by książka została zekranizowana. Krążą też pogłoski o adaptacji „Oceanu na końcu drogi”, „Księgi Cmentarnej” (wydanej w 2008), „Chłopaków Anansiego” (2005), „Nigdziebądź” (byłby to remake serialu BBC) i oczywiście – nieustannie od wielu lat –  „Sandmana”.

Jackson i Martin przetarli szlaki

Skąd teraz taki boom na zabawno-mroczny fantazyjny świat Brytyjczyka? Przyczyn trzeba szukać w ogólnych trendach panujących wśród twórców filmowych. Po pierwsze, fantasy w tym stuleciu stało się wreszcie szanowanym gatunkiem filmowym. Wszystko przez Petera Jacksona i jego ekranizację trylogii „Władca Pierścieni” Tolkiena. Przez dziesięciolecia ta opasła, pełna rozmaitych epizodów, fantastycznych stworów, unikalnych miejsc saga uważana była za wręcz niemożliwą do sfilmowania. Jackson nie tylko udowodnił, że jest inaczej, ale stworzył dzieło kompletne, zadowalające i wiernych fanów książki i kinomanów, krytyków, a nawet Akademię Filmową. Trzecia część „Powrót Króla” otrzymała 11 Oskarów, wyrównując rekord „Ben-Hura” i „Titanica”. Kolejnym kamieniem milowym w popularności fantasy było pojawienie się serialu „Gra o Tron”. Podobna sytuacja – jeszcze bardziej obszerna saga, z setkami postaci, mnóstwem wątków, a jakimś cudem udało się zrobić z niej najpopularniejszy serial wszech czasów. Te sukcesy przetarły szlaki dla kolejnych adaptacji dzieł fantasy. Po „Władcy Pierścieni” i „Grze o Tron”, wiadomo już, że: po 1. – da się, nawet jeśli książka wydaje się totalnie „odjechana”, a po 2. –  jest zapotrzebowanie widowni na takie historie.

Książka i film – duet idealny

Liczne ekranizacje prozy Gaimana wpisują się też w szerszy trend zainteresowania książkami wszelkich gatunków jako materiałami na scenariusze adaptowane. Producenci filmowi docenili, że takie rozwiązanie oszczędza im kosztów związanych z tworzeniem oryginalnego scenariusza oraz czasu, bo siłą rzeczy takie historie pisane od zera wymagają go więcej. Ponadto zrobienie adaptacji wiąże się z mniejszym ryzykiem. Jest już jakaś baza fanów, która z chęcią pójdzie na film, by przekonać się czy dorównuje książce. Im bardziej popularne lektury, tym lepiej. Presja jest co prawda większa, ale w przypadku dobrego filmu czy serialu, większe jest zainteresowanie i widownia. Można dodatkowo zarobić na wypuszczaniu filmowych gadżetów, jeśli mamy do czynienia z naprawdę zaangażowanymi wielbicielami, jak np. przy „Władcy Pierścieni”. Książka i film lub serial na niej oparte mogą tworzyć duet idealny: czytelnicy pójdą do kin, kinomani zachęceni filmem sięgną po książkę, by ubogacić swoje doświadczenie. Zyskuje każdy. Nic dziwnego, że niedługo czeka nas dalszy wysyp ekranizacji, m.in. książek „Modyfikowany Węgiel” Richarda K. Morgana, „Unicestwienie” Jeffa Vandermeera, „Diuny” Franka Herberta, „Mroczniejszy odcień magii” V.E. Schwaba, „Królowie dary” Ken Liu, „Coyote” Allena M. Steele’a, „Droga królów” Brandona Sandersona czy „Kronik amberu”  Roberta Zelazny’ego.

Niecierpliwe oczekiwanie

Gaiman i jego fani długo czekali na swój moment w filmografii. Zachęceni dobrymi ekranizacjami „Gwiezdnego Pyłu” i „Koraliny” chcieli zobaczyć inne ukochane historie, postacie i na poły magiczne światy z prozy Brytyjczyka na srebrnym ekranie lub w swojej kablówce. Wydaje się, że niedługo będą mieli okazję. Trzymamy kciuki za powodzenie kolejnych produkcji i czekamy z niecierpliwością na premiery, bo świetny pierwszy sezon „Amerykańskich Bogów” jeszcze bardziej zaostrzył apetyt.

PS. Piszę o kulturze, ale nie tylko! Profesjonalnie zajmuję się tworzeniem tekstów na strony internetowe, pisaniem artykułów specjalistycznych, tekstów na blogi i innych. Sprawdź moją ofertę i skontaktuj się, by poznać szczegóły i wycenę!