BLOG

zdjęcie z wpisu

Bohemian Rhapsody

Kulturowo To & Owo

Recenzja Bohemian Rhapsody

Film z rodzaju tych, które wydawało się, że w pewnym momencie wcale nie powstaną. Problemy z głównym aktorem (Sacha Baron Cohen zrezygnował), z reżyserem (Bryan Singer też zrezygnował, a w dodatku pojawiły się oskarżenia o molestowanie seksualne), a żyjący członkowie Queen mieli tak spore wymagania, że zaczęto się zastanawiać, czy jakakolwiek ekipa im sprosta. Na szczęście się udało. Na szczęście, bo wyszedł naprawdę magiczny film. Zwłaszcza dla fanów Queen. Czemu na mnie ten film wywarł ogromne wrażenie?

Scenariusz, czyli nie da się opowiedzieć wszystkiego

Niektórzy – w tym wielu krytyków – twierdzą, że film jest płytki i nie pokazuje pełnego obrazu życia nieodżałowanego i niezastąpionego Freddiego. Osobiście myślę, że film nie zamierzał przedstawiać biografii Freddiego, ani dotrzeć do najskrytszych zakamarków jego duszy, by opowiedzieć nam coś, czego jeszcze nie wiemy. Zamiast tego, chciał pokazać kawałek historii Freddiego, ten kawałek, który łączy się z drogą do sławy zespołu Queen. To miała być opowieść o tym, jak Queen przeszedł niełatwą ścieżkę od grania w pubach do międzynarodowej sławy i miłości milionów fanów. I jak pojawienie się Freddiego i połączenie jego talentu i charyzmy ze zgraną paczką także utalentowanych i kreatywnych Rogera, Johna i Briana umożliwiło Queen wejście na te wyżyny. Jeśli patrzy się na ten film z tej perspektywy, to zdecydowanie doskonale oddał on atmosferę lat świetności zespołu – z sukcesami, porażkami, rozterkami, sporami, blichtrem i chwałą.  Można oczywiście zapytać, czemu film nie pokazał historii Freddiego od początku do końca, czy czemu nie skupił się bardziej na jego osobowości – mieszance talentu, pychy, nieśmiałości, oryginalnego etnicznego pochodzenia i homoseksualizmu. Nie wiem, co przyświecało twórcom, ale sądzę, że Freddie był tak złożoną, barwną, magiczną, pełną sprzeczności i tajemnic postacią, że nawet dziesiątki filmów nie oddałyby tego w całości. Dodatkowe myślę, że każdy, kto postanowił obejrzeć Bohemian Rhapsody, doskonale wie, jak niesamowity był Freddie. Nie potrzebują być do tego przekonywani. Według mnie, to nie jest film tylko o Freddim, to film bardziej o zespole oraz o sile muzyki. Jeśli ktoś w nią wierzy – tak jak ja, niezmiennie od dzieciństwa – to załapał przesłanie w lot i nie trzeba tu było nic więcej dodawać.

Wspomnę też, że zakończenie filmu na etapie Live Aid i uniknięcie scen z umierającym Freddiem, uważam za świetną decyzję. Niepotrzebne były szpitalne sceny pokazujące dramat człowieka i to, jak choroba pozbawia go sił i godności. Osobiście wolę zapamiętać Freddiego jako półboga rządzącego ze sceny wypełnionym po brzegi Wembleyem. Decyzja o niepokazaniu ostatnich lat życia muzyka była też – jak sądzę – podyktowana szacunkiem dla rodziny Freddiego i członków zespołu. Pewnie nie chcieliby jeszcze raz wspominać tych trudnych chwil…

Rami Malek, czyli reinkarnacja Freddiego

Sukces każdego filmu w dużej mierze zależy od odtwórcy głównej roli, ale gdy mamy do czynienia z filmem biograficznym, to odpowiedzialność aktora jest jeszcze większa. A jeśli ma być to kawałek biografii jednego z najbardziej oryginalnych i rozpoznawalnych artystów wszechczasów, to ta presja waży chyba kilka ton. Niewłaściwy dobór aktora mógł zupełnie „położyć” ten film, mówiąc kolokwialnie. Rami Malek okazał się strzałem w dziesiątkę i słusznie zbiera za rolę laury (liczę, że dostanie Oskara, aczkolwiek nie pogniewam się też, jak mój ukochany Viggo Mortensen zgarnie statuetkę). Rami nie zagrał Freddiego, on praktycznie się nim stał. I nie jest to zasługa tylko sztucznych zębów i naturalnego podobieństwa. Aktor rusza się jak Freddie, mówi jak on, emanuje seksapilem, charyzmą i szykiem jak on, a jednocześnie cały czas widać, że skrywa w środku – tak jak Freddie – ból, rozedrganie, nieśmiałość i tęsknotę za miłością, które próbuje zagłuszyć u szczytu sławy suto zakrapianymi alkoholem imprezami. Rami jest wiarygodny i ani na chwilę nie ma się wrażenia, że występuje w nim jakaś sztuczność. Po seansie trudno sobie wyobrazić by ktokolwiek inny mógł zagrać tę rolę lepiej. Chyba nawet nikt nie będzie próbował, bo jak przebić taki aktorski popis?

Muzyka, czyli lepszej ścieżki dźwiękowej być nie może

Można było zrobić film z piosenkami Queen tylko bez scenariusza i myślę, że to także byłby hit! Trudno nawet cokolwiek mądrego na temat utworu Queen użytych w filmie napisać – to prostu genialne piosenki, które nie zestarzały się mimo upływu lat i dalej brzmią fantastycznie. Odtworzenie Live Aid’85 z symulująca tego rozśpiewanego i emocjonalnego tłumu na stadionie Wembley przyprawia o ciarki.

Podsumowanie, czyli łzy w kinie

Wyszłam z kina we łzach i z dwoma uporczywymi myślami w głowie, które jeszcze długo nie chciały mnie opuścić, podobnie jak melodie Queen. Po pierwsze, żałuję, że Freddiego już z nami nie ma, bo opuścił nas zdecydowanie przedwcześnie, a takiego geniuszu o niepohamowanej odwadze i niekończącej się kreatywności zdecydowanie brakuje na scenie muzycznej. Coraz bardziej wręcz brakuje, mam wrażenie, choć nie chce tu brzmieć, jak nienadążająca za trendami zrzęda, która nie rozumie dzisiejszej muzyki i uważa, że kiedyś było lepiej (chociaż było…). Po drugie, gdybym miała wehikuł czasu, to wróciłabym do Live Aid 85, nawet jeśli tylko na jedną piosenkę Queen.

Ps 1. Grafika za https://www.filmweb.pl/film/Bohemian+Rhapsody-2018-619201

Ps 2. Piszę nie tylko o muzyce – to bardziej hobby, a profesjonalnie zajmuję się tworzeniem tekstów na strony www, tekstów na bloga czy artykułów sponsorowanych dla klientów z różnych branż, w języku polskim oraz angielskim. Tłumaczę też teksty z angielskiego na polski i w drugą stronę. Sprawdź moją ofertę i skontaktuj się, jeśli potrzebujesz pomocy w słowie pisanym!